wtorek, 25 stycznia 2011

TANGO


Sławek wyjechał, a mnie i Monice przybyło z tego powodu masę pracy. Nie wychodziłam z pracy przed zmierzchem. Znużenie obowiązkami, które zaczynały się ciemnym świtem i kończyły równie ciemnym wieczorem przesłoniło moje myśli. Nie mogłam pozbyć się ciężaru mojej ostatniej rozmowy ze Sławkiem, jego natarczywej, zaborczej złości. Dotarło do mnie, że to nie jest już niezobowiązujący seks z szefem, znudzonym karierą, dobrobytem i rodziną… Gnębiłam się myślą o zmianie pracy. Mieszkałam w wynajętym mieszkaniu, miałam masę wydatków, kredyt i mamę, bez środków do życia. Nie mogłam więc sobie pozwolić na choćby miesięczną przerwę. Poza tym rynek usług prawniczych aż pękał od takich jak ja, kipiał. Najbardziej jednak gnębiła mnie ewentualna zmiana otoczenia, które świeżo oswoiłam i nawet polubiłam. I pomyśleć, że mój romans z szefem zapowiadał się tak nieszkodliwie...
 Zaczęło się od bankietu. Jako nowa w pracy nie zostałam zbyt ciepło przyjęta. Nie pokochano mnie od pierwszego wejrzenia, jak zwykle z resztą. Stres czyni mnie bardzo wyniosłą, niedostępną. Kobiety spoglądały na mnie z zawiścią, mężczyźni z niekłamanym zainteresowaniem. Młoda, atrakcyjna, ubierająca się  dość oryginalnie, niestety nie wzbudzałam zaufania co do zawodowych kompetencji. Może gdybym budziła u ludzi inne emocje, mniej zainteresowania, może gdybym nie musiała przekonywać nikogo o swoich kwalifikacjach i sumienności, może wtedy miałabym inne podejście do uczuć Sławka?
Zbliżyliśmy się do siebie na moim pierwszym w pracy bankiecie, kiedy siedziałam samotna, zestresowana przy stoliku. Wszyscy inni, wielka, kochająca się pracownicza rodzina,  mieli już w dobrze w czubie, śmiali się, tańczyli. Nic dziwnego, że troskliwy szef, dbający o właściwy poziom integracji w swoim stadzie, podszedł do mnie zatroskany i zaczął rozmowę:
 - Ewa, siedzisz sama, mogę się przyłączyć? – uśmiechnął się troskliwie, opiekuńczo, jak na dobrego wujka przystało.
- Oczywiście, zapraszam – odparłam sztywno, drygnęłam i zrobiłam mu miejsce obok siebie.
 - Czego się napijesz?
 - Białe wino poproszę.
 Kiwnął na kelnera, a ten błyskawicznie uraczył nas butelką Chardonnay.
- Jak się z nami bawisz? – zajrzał mi w oczy.
 - Dobrze.
Zapadła cisza, a on przyglądał mi się badawczo. Miałam na sobie skromną małą czarną ale za to fikuśną fryzurę, mocny makijaż i oryginalną biżuterię.
 - Piękna fryzura, naprawdę.
- Dziękuję – odparłam skrępowana nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. Z bezradnym zakłopotaniem pieściłam w dłoni pusty już prawie kieliszek.
 - Bardzo podoba mi się twój styl. Naprawdę. Zachowując klasyczny umiar potrafisz wyeksponować osobowość. To niezwykłe, nawet artystyczne, powiedziałbym.
Po tych słowach spojrzałam na niego. Zainteresował mnie i na chwilę przestałam się tremować.
 - Nie uwierzysz, ale to właśnie strojem skasowałaś swoje konkurentki podczas rozmowy kwalifikacyjnej...
 - Oj, z tego powodu może mi być chyba tylko przykro.
 - No coś ty?! – uśmiechnął się szczerze – Nie, nie gniewaj się. Merytorycznie byłaś świetna, ale sama przyznasz, że podczas krótkiego spotkania nie to jest najważniejsze.
Nie przekonał mnie, skrzywiłam się.
 - Nie zrozum mnie opacznie, ale gdy spojrzałem na ciebie, na twoją rozmyślnie opracowaną kreację, pomyślałem, że oprócz klasy masz osobowość, a to niezwykle ważne w tym zawodzie – wciąż się uśmiechał licząc na wzajemność. Bez skutku.
 - Pozostaje mi więc mieć nadzieję, że pana nie rozczaruję, szefie.
 - Na pewno. Może nie znam się na prawie… – tu znów odsłonił zęby – Ale znam się na ludziach. Jeszcze winka? – dodał, widząc mój pośpiesznie opróżniony kieliszek.
- Chętnie... – znów drygnęłam służalczo.
Potem jeszcze trochę rozmawialiśmy o firmowych projektach. I o ludziach z firmy. I o mnie, jedynej, która jeszcze nie należy do rodziny. Przysiadła się też do nas Monika, lekko wstawiona, choć nadal w stosunku do mnie powściągliwa, zachowawcza. A Sławek, jakby czując moją niepewność i zażenowanie zaprosił nie do tańca. Do tanga. Niewielu mężczyzn, których dotychczas znałam, odważało się na to. Ale Sławek nie mógł wiedzieć, że kiedyś tańczyłam zawodowo. Muzyka pozwoliła mi się choć na chwilę oderwać od krępującej atmosfery, a ciekawskie spojrzenia obecnych dodały mi skrzydeł. Promieniałam w jego ramionach, odrzucałam, uwodziłam, szarpałam za jego uczucia, bawiąc się namiętnością, sprawiając, by rozkochał się we mnie, zadurzył i cierpiał. Biedny Sławek za wszelką cenę chciał dotrzymać mi kroku, nie poddać się bez walki w tej wojnie na uczucia i umiejętności. Z niechęcią muszę przyznać, że jak na amatora, wychodziło mu całkiem dobrze.
 - Brawo! Rewelacja! Nie miałem szefie pojęcia, że z ciebie taki tancerz! – ktoś zawołał donośnie, kiedy uspokajałam oddech na jego silnym ramieniu.
Uśmiechnęłam się skromnie i usiadłam przy swoim stoliku, schodząc z parkietu olśniona podziwem, który zakwitł w oczach obecnych.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

SZEF


Poniedziałkowy tydzień pracy rozpoczął się jak zwykle tak intensywnie, że mimo iż zegar bezlitośnie przekroczył pierwszą, nie zdążyłam napić się wymaganej przy takim wysiłku kawy. Kiedy wreszcie udało mi się wyrwać na chwilę do kuchni, od razu pojawił się szef z miną zdradzającą wyczekiwanie.
- Co robisz wieczorem? – zapytał zaglądając mi głęboko w oczy.
Wzruszyłam ramionami.
 - Może wyrwałabyś się na jakąś służbową kolację? –mrugnął do mnie zachęcająco.
 - Dziś nie mogę, przykro mi…
- Jak to nie? Co robisz? – grymas zdziwienia kilkoma znaczącymi bruzdami zeszpecił jego wciąż przystojną twarz.
- Nie przesadzasz? Z tych niewielu chwil po pracy, które mi zostają nie muszę ci się chyba raportować – uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam i wypięłam biust, żeby osłodzić mu tę uszczypliwość. Nie pomogło. Skrzywił się.
 - Mogę jutro, pojutrze. Mogę w weekend. Ale nie dzisiaj – dodałam, żeby załagodzić.
- Ewa, wiesz że jutro jadę z Nacią na narty? Czemu się odgrywasz? Co cię ugryzło? – zbliżył się do mnie zdecydowanie naruszając służbową strefę bliskości. Chwycił mnie za ramię, przyciągnął do siebie. Szczęśliwie weszła Monika i wstrząsnęła atmosferą tak,  że odskoczył ode mnie jak oparzony. Sięgnęłam po papierosa. Monika taktownie nie okazała  zdziwienia czy zakłopotania.
- Pijecie kawkę czy herbatkę? Ja szukam amatora na kawkę. Dziś poniedziałek, a ty szefie, od rana z grubej rury. Jakbyś chciał, żebyśmy popadali już w środę. – uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Sławek (mój szef) był na tyle miły i ujmujący, że nie musiał stwarzać dystansu, budować autorytetu atmosferą wrogości i wyniosłości. Miał silną, dominującą osobowość, to wystarczało. Był przy tym niezwykle inteligentny, taktowny. Dla kobiet szarmancki, seksowny. Znał się na swojej robocie. Wiele wymagał ale w swych decyzjach był racjonalny, przewidywalny. W gratyfikacjach sprawiedliwy. Dobrze i fajnie pracowało się dla niego. Jego zdolności menadżerskie procentowały nie tylko przychodami kancelarii. Mieliśmy w biurze zdrową atmosferę. Należał do wąskiego grona tych, których wprost trudno nie lubić.
- Oj nie przesadzaj Moniko, znam szefów, którzy nie pozwalają nawet na przerwę na kawę, jak ci ze mną tak źle, to mogę cię któremuś polecić.
Monika znów uśmiechnęła się szeroko odsłaniając nam swoje małe, równe ząbki.
- Oj szefie, a co byś ty beze mnie zrobił?
Sławek przez chwilę udawał, że myśli.
 - No, tak. Nie ma drugiej takiej, która równie pięknie się uśmiecha.
- Czyżby? – Monika uniosła wysoko brwi. Była szczupła, drobna, ale bardzo energiczna. Miała wysokie, wypukłe czoło nie przykryte grzywką. Gdy się dziwiła czy z kogoś żartowała, marszczyła je w bardzo śmieszny sposób. Lubiłyśmy, ale tak zdrowo-zawodowo, bez krępujących deklaracji o wiecznej przyjaźni.
- Znam jeszcze kogoś, kto uśmiecha się równie ładnie – dodała i spojrzała na mnie znacząco. Potem wymieniła jeszcze kilka uwag na temat jednego z klientów i pod byle pretekstem uciekła od naszego towarzystwa. Sławek natychmiast się do mnie zbliżył, chwycił mnie za rękę i ciągnął dalej temat kolacji.
 - Ewa, nie będzie mnie przeszło dwa tygodnie, więc może dasz się dzisiaj gdzieś zaprosić? Błagam, nie odmawiaj…
Wzruszyłam oschle ramionami. Jego determinacja niezwykle dobrze działała na moją próżność. Bawiłam się nią.
 - Naprawdę dziś nie mogę.
 - Ewa? Co ty takiego robisz? Kosmetyczka czy zakupy?
 Obruszyłam się:
 - Nie nalegaj, bo po prostu nie mogę. Może trudno ci w to uwierzyć, ale poza tą pracą i tobą mam jeszcze własne życie, dosyć bogate. Naprawdę.
Sławek poczuł się wyraźnie niezręcznie i szybko próbował zatrzeć ślady swojej  wypowiedzi.
- Oj, nie to miałem na myśli. Po prostu byłem pewien, że dziś się spotkamy. Już nawet coś zaplanowałem – uścisnął mocniej moją dłoń i zajrzał prosząco w oczy. Nie mógł wiedzieć, że im mocniej prosi, nalega, tym bardziej będę go zwodzić.
- Nie dam rady. Spotkamy się jak wrócisz. Prawie zawsze jestem na każde twoje zawołanie, ale nie dziś. Wybacz.
 - Co takiego robisz? – wyraźnie nie mógł znieść myśli, że nie zna moich planów. W końcu do dzisiaj, zawsze z uśmiechem i w seksownej bieliźnie przystawałam na każdą jego propozycję. Nie prosiłam, nie pytałam, za to prawie z radością stawiałam się na każde wezwanie. Nie było to szczególnie uciążliwe, bo Sławek miał gest i fantazję:  romantyczne kolacje w najładniejszych restauracjach, nocne spacery pod niebem spryskanym gwiazdami, śniadania na młodziutkiej trawie. Pewnego dnia, gdy napomknęłam, że tęsknię za morzem, bo długie lata go nie widziałam, prawie siłą wciągnął mnie do samochodu i pognaliśmy 300 km, żeby napić się zwykłego piwa z puszki, kupionego na stacji benzynowej,  w środku nocy na molo. I żeby pokochać się na plaży a brzaskiem przywitać nowy dzień katarem i zapaleniem pęcherza. Potrafił  zaskakiwać, a w namiętności do mnie był równie ujmujący, co przerażający. Miał w końcu pięćdziesiąt lat, był ojcem dorastającej dziewczynki, mężem innej kobiety i moim szefem, niezwykle poważanym w środowisku nie tylko za profesjonalizm, a także za życiową postawę. Nie przeszkodziło mu to jednak rzekomo zakochać się we mnie. Mamić mnie wyznaniami, że nigdy wcześniej nie zdradzał żony, a swoje pracownice dotychczas traktował jak córki. Wmawiać, że dopóki się nie pojawiłam, nigdy na żadną nie spojrzał z seksualnym zamiarem, a rodzina była dla niego najwyższą wartością.
 - Odpuść proszę i jedź spokojnie na te narty. Jak wrócisz, ja nadal tu będę. Potrzebuję tej pracy…
- Ewa! – szarpnął gwałtownie moje ramię. Oczy jego kipiały nieznoszącym sprzeciwu gniewem, twarz zdradzała rozczarowanie - To nie fair!
 - Co jest nie fair?  - obruszyłam się – Co?!
- Ewa, dobrze wiesz, jak bardzo chciałbym się jeszcze dziś z tobą zobaczyć, zależy mi na tym.
 - Wiem – dotknęłam czule jego policzek – Ale zrozum, że nie mogę. Nie jestem twoją własnością i zostaw mi proszę choć skrawek prywatnego życia, i tak większą jego część spędzam w twojej firmie.
 - Kochana, jeśli jesteś przemęczona, proszę idź na urlop. Posiedź parę dni w domu, wyjedź. Jeśli o mnie chodzi, możesz wziąć ile dni chcesz - zrobił się już męcząco natarczywy. Potrzeba zjedzenia ze mną kolacji wyraźnie przyćmiła mu umysł.
 - Zapłacisz mi nawet za pół roku urlopu?! – zaśmiałam się nienaturalnie.
Zawahał się przez chwilę:
 - Jeśli potrzebujesz…
 - Wiesz, to lepiej ty wyjedź, tobie potrzebny urlop, także od mojego towarzystwa!
 - Co ty mówisz, Ewcia?
 - A ty?! – zirytował mnie – Chcesz ze mnie zrobić utrzymankę?! Odbiło ci?! Z całym szacunkiem mój drogi, ale nie stać cię!
Speszył się ogromnie, poczerwieniał i zastygł w osłupieniu.
 - Wychodzę, bo ta rozmowa obraca się w bardzo nieciekawym kierunku – ominęłam go pospiesznie i ruszyłam w kierunku drzwi nie oglądając się na jego zakłopotanie – Zapomnijmy o niej i miłego wypoczynku. Mam masę pracy – dodałam wychodząc.
Potem trudno było mi skupić się na pracy, szczególnie, że Sławek pod byle pretekstem szukał ze mną kontaktu. Przywoływał mnie badawczym spojrzeniem, umizgiwał się. Powoli docierało do mnie, że ta relacja staje się coraz bardziej kłopotliwa.
 - Przestań proszę tak się zachowywać! Przyrzekałeś dyskrecję! – syknęłam do niego na uboczu.
 - Proszę o kolację, musimy pogadać, wyjaśnić sobie…
 - Nie mogę. Przykro mi! – syknęłam chowając się pod osłonę ciekawskich i podejrzliwych spojrzeń jego pracowników.

niedziela, 23 stycznia 2011

CHŁOPTAŚ

Obudziłam się nad ranem. W głowie, w sercu, w calutkim ciele pulsował mi wypity wczoraj alkohol. Przeciągnęłam się i już miałam pójść do kuchni zrobić sobie herbatę, gdy widok nagiego, rozłożonego mężczyzny w moim łóżku przestraszył mnie do tego stopnia, że omal nie krzyknęłam. Faktycznie, w mojej sypialni nie byłam sama. Towarzyszył mi jakiś opalony chłoptaś o gładkim, nieowłosionym torsie. Powolutku, bez większego wysiłku czy skupienia, żeby nie rozbolała mnie głowa, zaczęłam przypominać sobie wczorajszy wieczór. Zaczął się winem u Marysi, potem poszłyśmy na jakaś parapetówkę do jej koleżanki. Miała przepiękne mieszkanie. Jakieś 150metrów kwadratowych, w centrum miasta. Otoczone pięknym ogrodem, monitorowane. Naprawdę godne zazdrości. Na imprezce było wielu ludzi. Wielu mężczyzn. Podrywali nas tradycyjnie. Najadłam się, wypiłam masę drinków a resztę wieczoru przetańczyłam w ramionach niejakiego Darka. O ile dobrze pamiętam, miał chyba jakieś 30 lat, doktorat z ekonomii i był wice w jakimś dużym banku. Świetnie ubrany, elokwentny, zabawny. Było mi z nim bardzo miło, zwłaszcza że nie odstępował mnie na krok...
Wspominałabym sobie pewnie dłużej, ale chłoptaś w moim łóżku przebudził się, przeciągnął, ziewnął głęboko i bez zażenowania, bez wstydu spojrzał mi w oczy:
-          Dzień dobry – uśmiechnął się – Która to godzina?
Bardzo mnie zaskoczył. Zwłaszcza, że nie zdążyłam jeszcze przywyknąć do jego obecności ani ustalić jej przyczyny.
-          Chyba piąta rano, bardzo wcześnie... – bąknęłam.
-          Oj – jęknął – To wracaj do łóżka...Zawsze, nawet po imprezie taki z ciebie ranny ptaszek?
Zdecydowanie nie byłam słowikiem. Uwielbiałam siedzieć, pracować w nocy, a rano nie można było mnie dobudzić. Nawet w kancelarii szef przyzwyczaił się do tego, że wolę pracować popołudniami. Ale chłoptaś, skąd mógł o tym wiedzieć. W końcu tylko tańczył ze mną kilka razy. Nic więcej!
-          Chodź do mnie, wracaj! – chłoptaś zniecierpliwiony moim zadumaniem przyciągnął mnie mocno do siebie. Wyrwałam mu się oburzona.
-          Co ty wyprawiasz?! – zawołałam – Co ty tu w ogóle robisz? –spojrzałam na niego po chwili troszkę łagodniej.
-          No coś ty? Nie pamiętasz?!
-          Pamiętam. Ale chyba nie wszystko...
Chłoptaś uśmiechnął się zalotnie, przeciągnął.
-          Niedobrze, niedobrze – pokręcił głową wyraźnie rozczarowany. Miał czarne, gęste włosy. Lekki zarost. Był ładnie zbudowany, cholernie zadbany.
-          Chodź do mnie to ci przypomnę...
Chwycił mnie w ramiona. Zaczął pieścić, całować. Przytulać. Zaskoczona, zdezorientowana, uległam  mu na chwilę. Jego delikatny, czuły dotyk, zapach jego drogich perfum. Wirował w moich zmysłach, tańczył.
            Kiedy się obudziłam, chłoptasia już przy mnie nie było. Spojrzałam na zegarek. Było już prawie południe. Wstałam powoli, żeby nie rozbolała mnie głowa. Podreptałam do kuchni. Chłoptaś siedział sobie przy stole i popijał kawę. Spojrzałam na niego wymownie a on zmierzył chciwym wzrokiem całą moją skąpo odzianą postać. Miałam na sobie jedynie króciutką, zwiewną bawełnianą koszulkę na ramiączkach, która prawie odsłaniała mi piersi.
-          Jesteś jeszcze? –zdziwiłam się zakłopotana lekko tym jego spojrzeniem.
-          Jestem, piję kawę. Wybacz, ale była na wierzchu a ja miałem wielką ochotę.
-          Nie, spoko...Dawno tak siedzisz?
-          Jakąś godzinę...
-          Mogłeś mnie obudzić, zrobiłabym ci śniadanie.
-           Oj, nie miałem serca. Spałaś tak słodko...Ale nic straconego, teraz chętnie coś przekąse – znów śmiało spojrzał w mój dekolt. Speszył mnie trochę i obruszył.
-          Jajecznicę? –zapytałam poprawiając koszulkę.
-          Chętnie...
Rozbijałam powoli jajka. Dawno nikomu nie przyrządzałam śniadania. Tremowało mnie to trochę, krępowało. Chłoptaś zaś zachowywał się jak codzienny gość w moim domu.
-          Pomogę ci – zaszedł mnie od tyłu i objął mocno. Chwycił za piersi.
-          Oszalałeś! – wrzasnęłam jak oparzona.
-          Co jest?! – zdziwił się szczerze – Co ja takiego zrobiłem? – spojrzał na mnie swymi czarnymi oczętami kompletnie zdezorientowany.
-          Nic...
-          Więc o co chodzi?
-          O nic. Ale wyjaśnijmy sobie jedną rzecz...- spojrzałam na niego ostro, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam – Zapomniałam się... Za dużo wypiłam, czasem mi się to zdarza. Ale to nie znaczy, że możesz mnie potem zapraszać na kawę i siedzieć w majtkach przy moim stole!
Chłoptaś w pierwszej chwili skrzywił się zaskoczony. Potem uważnie śledził każdy mój nerwowy ruch. Pożerał mnie zaciekawionym spojrzeniem. Mnie, i mój dekolt. Moje nogi.
Zapadła krępująca cisza, a ja stałam tak naprzeciw niego, w skąpej koszulce, nieświeża, z wczorajszym makijażem i widelcem w ręku.
-          W porządku, zrozumiałem. Nie wściekaj się. Zjem tylko jajecznicę i spadam. Nie zamierzałem ci się oświadczać.
Poczułam, jak płomień trawi moje skronia, całe moje ciało. Nic nie odpowiedziałam tylko skupiłam się na przyrządzaniu jajecznicy.  Potem podałam mu ją pośpiesznie i nie patrząc na niego wypaliłam pośpiesznie:
-          Proszę, jedz. Ja nie mam ochoty. Pójdę się umyć w tym czasie, jeśli pozwolisz? Jeszcze kawy albo herbaty?
-          Herbatę poproszę – zabrał się do jajecznicy nawet na mnie nie patrząc.
-          Jak będziesz wychodził, włącz proszę alarm, położę się jeszcze. To ten duży czerwony przycisk tuż nad światłem – dodałam kierując się do łazienki.
-          Ok.